Frances Mayes POD SŁOŃCEM TOSKANII

Napisać książkę, na podstawie której ktoś zechce nakręcić film, uchodzi za nie lada sukces. Gdy na dodatek mowa jest o projekcie wysokobudżetowym, z całym rozmachem Hollywood za plecami, ze znaną aktorką w roli głównej, osiągnięcie jest tym większe. Owa inicjująca projekt proza musiała bowiem wywołać całkiem silne wrażenie na sporej grupie osób, by pobudzić je do działania i przekonać wielką machinę produkcyjną do sięgnięcia głęboko do kieszeni. Dlaczego w takim razie w efekcie końcowym z samej książki zostaje tylko sam tytuł? Albo inaczej: czy porządna ekranizacja nie jest w stanie zarobić na siebie i swoich twórców? Ryzykowne posunięcie, skoro po literacki pierwowzór sięgają tysiące czy miliony czytelników? Kto by chciał zresztą tracić czas na film o namiętnym zgłębianiu włoskiej kultury poprzez smakowanie, obcowanie i ciągłe powroty, gdzie nie dzieje się tak naprawdę nic dramatycznego. Bez nagłych rozwodów, rozpadania się świata, porzucania przyjaciół, stawiania wszystkiego na jedną kartę. Obraz o dwójce Amerykanów (tak, niestety: o zgodnej, szczęśliwej parze!), których wspólną pasją staje się dolce vita, trwające tyle, ile trwa ich coroczny urlop. Leniwa gawęda o urządzaniu letniej willi na włoskiej prowincji nieoczekiwanie przerodziła się w hollywoodzkiej Fabryce Snów w optymistyczną komedię romantyczną o bajkowym budowaniu życia od podstaw. Pod słońcem Kalifornii nie ma rzeczy niemożliwych.

 

„Lato zaczyna od prezentowania wiśni, kiedy przyjeżdżam, potem prezentuje żółte brzoskwinie. A na drodze rzymskiej w kierunku Sant’Egidio zbieramy garściami owoce najbardziej ze wszystkich boskie, poziomki wiszące jak klejnoty pod drobno poząbkowanymi liśćmi. Drugą po tych poziomkach pozycję zajmują brzoskwinie o miąższu bladym i wonnym. Po brzoskwiniach śliwki, wszelkie ich odmiany, małe krągłe złociste i ciemne fioletowe i jasnozielone, większe niż piłki do golfa. (…)W sierpniu figi zaczynają pulchnieć, ale szczyt dojrzałości osiągają we wrześniu. No i wreszcie dojrzewają jeżyny, owoc serca lata.”

Toskania zrehabilitowana

 Frances Mayes jest profesorem literatury, poetką i eseistką, czego liczne ślady pozostawia w książce, choć „Pod słońcem Toskanii” za literaturę wybitną z pewnością nie uchodzi. Zresztą całkiem słusznie. Ale też nie jest to w żadnym razie romantyczne powieścidło ani obyczajowa historia o perypetiach Amerykanki poszukującej szczęścia zbyt daleko od domu. To w ogóle nie jest powieść. Brak w tej książce jako takich bohaterów, rozwoju jakiejkolwiek akcji czy fabuły. Za to autorka w dość luźny i niezobowiązujący sposób snuje osobistą opowieść – często i gęsto przetykaną refleksją natury ogólnej, dygresjami literackimi oraz autobiograficznymi nawiązaniami – o tym, jak weszła w posiadanie pięknej toskańskiej willi Bramasole, ile wysiłku i pieniędzy kosztowało ją stworzenie wymarzonej letniej rezydencji na Starym Kontynencie, skąd w niej zamiłowanie do tego zakątka świata, jak smakuje oliwa z własnych oliwek, czego nauczyła się o kraju i jego mieszkańcach podczas swoich corocznych wakacji spędzanych w różnych zakątkach Półwyspu Apenińskiego. Na próżno szukać w tej książce miłosnych tragedii i optymistycznego przepisu na drugą szansę od losu. Nie zawiedzie się jednak ten, kto chce poczuć aromat rozgrzanych słońcem ziół, rozniecić w sobie apetyt na słodycz soczystych owoców w upalny dzień lub tylko szuka południowej inspiracji na danie brzmiące niczym namiętne wyznanie uczuć. Mayes bowiem celebruje chwile, na papierze. A przynajmniej gorliwie uczy się tej trudnej sztuki od samych mistrzów dolce vita czyli Włochów. Nie zawiodą się również na tej pozycji poszukiwacze mniej znanych szlaków, choć od czasu wydania książki, trasy i miejsca opisane przez autorkę zdają się być bezceremonialnie rozdeptywane przez masy podążających za nią turystów. Oblężenie przeżywa już nie tylko jej willa zamieniona w hotel do wynajęcia, ale i pobliska średniowieczna Cortona, której urokom pisarka nie szczędziła pochwał. Toskanii, którą odkryła Mayes, już po prostu nie ma. Jej szczera pasja i miłość do tego miejsca okazały się zbyt chwytliwe, czyniąc ze spokojnej prowincji ruchliwe centrum turystyczne.

Sagra della Toskania

Nie mam pojęcia kto zapoczątkował literacką modę na Toskanię, ale faktem jest, iż coraz częściej nazwa ta, koniecznie umieszczona tłustym drukiem na okładce, jest wabikiem gwarantującym wysoką sprzedaż. Bo jeśli prawdziwa miłość, to tylko z namiętnym Włochem w parnym klimacie śródziemnomorskim – przekonują wydawcy. Okazuje się jednak, że był czas, gdy Toskania nie zapewniała jedynie barwnej scenografii, ale stanowiła sedno opowieści. Pisząc o swoim doświadczaniu Italii, jej specyfice, religijności, gościnności i bujnych temperamentach „tubylców”, głęboko skrywanej w ziemi historii, bogactwie smaków czy silnie zakorzenionej tradycji, Mayes rysuje ciekawy obraz tego skrawka europejskiej kultury, bezsprzecznie pozostając przy tym w jej cieniu. Co prawda co chwila wyściubia z tego cienia nos, próbując raczyć niecierpliwiącego się czytelnika intelektualną pożywką: a to przywołując dzieło ważne i postać znaną, a to snując refleksje metafizyczne lub też po prostu siląc się na dogłębne analizy własnego życia; ale patos i nuda takich fragmentów zaraz giną przygniecione ciężarem kolejnego talerza smakowitości, spłukane kieliszkiem młodego wina i zapomniane w odrętwieniu błogiej siesty. Bo jeśli ta książka nie zauroczy kogoś samą Toskanią, to z pewnością przypomni mu o radości płynącej z małych przyjemności życia.

„Cudownie brzmi słowo sagra, hasło wyczekiwane w Toskanii. Trzeba uczcić to, co pora roku daje do spożycia. W każdym miasteczku jakieś obwieszczenie: sagra wiśni, orzechów, wina, vin santo, moreli, żabich udek, dziczyzny, oliwy, pstrągów z jeziora.”

Festina tarde

 Frances Mayes to już kombinat literacko-produkcyjny i turystyczny znak firmowy. Świadomość tego budzi pewien zrozumiały sprzeciw, by nie poddać się masowej modzie. Trudno również jej sztandarowy tytuł, czyli „Pod słońcem Toskanii”, oderwać od skojarzeń z przesłodzoną filmową wersją, znaną już chyba każdemu, kto utrzymuje w miarę stały kontakt z kulturą popularną. Ale warto zdobyć się na ten wysiłek. To lektura idealna na lato, gdy leniwe słoneczne popołudnia ciągną się prawie do północy, a pełna kolorów i zapachów natura wdziera się do naszej świadomości z każdym ciepłym podmuchem pachnącego wiatru. Lekko przegadana, ale autentyczna opowieść kogoś, kto stara się dostrzec więcej, poczuć bardziej i oddychać głębiej przyjemnie odświeża umysł. I zaostrza apetyt – bardzo dosłownie.

Frances Mayes, Pod słońcem Toskanii, Prószyński i S-ka,

22 thoughts on “Frances Mayes POD SŁOŃCEM TOSKANII

  1. A ja zdecydowanie nie polecam tej książki, to jedna z pierwszych pozycji na moim blogu, która dostała b. niską ocenę :) Strasznie mnie śmieszyła jej amerykańskość, naiwność. Było to dla mnie tak infantylne, że aż zęby zgrzytały, wydawało mi się, że tylko Amerykanów mogła ta książka urzec.

    • Aż pobiegłam sprawdzić, czym Ci się tak naraziła :)
      U mnie jest jednak na odwrót, ponieważ film zapamiętałam jako ckliwą lukrowaną laurkę, a książkę czytałam sobie powoli przez cały okrągły miesiąc. Bez zgrzytania zębami. To zdecydowanie nie jest książka wybitna, nawet nie bardzo dobra, ale dobrze wpływała na mój nastrój, uwierzyłam w Italię, jaką znalazła autorka. Egzaltowanie się światem, który dla innych jest codziennością może być irytujące, ale machnęłam na to ręką i dałam spokój ocenianiu. I było miło :)

  2. Rzeczywiście ostatnio zauważyłam w powieściach ,,modę” na Toskanię. WIdocznie ten kaj ma w sobie cos takiego, co urzeka i zachwyca. Ja w kazdym razie lubię takie ciepłe, klimatyczne powieści i chętnie równiez przeczytam wyżej wymienioną pozycję, jak tylko nadarzy się ku temu okazja.

    • Cyrysiu,
      Dla porządku powtórzę tylko, że książka Mayes nie jest powieścią :) To luźny zbiór wspomnień, przemyśleń i obserwacji z pobytów w Toskanii. Trochę zachwytów, trochę historii, kilka atrakcji turystycznych, garść przepisów, sporo technicznych szczegółów dotyczących remontu starego domu i opisów wrażeń z różnych spotkań. Za gorsz w tej książce fabuły czy rozwoju zdarzeń. Aż dziwne, że uchodzi za czytadło lekkie, choć może styl autorki miał tutaj znaczenie ;)

  3. Twoją recenzję czytało się przyjemniej niż samą książkę. Niedługo urlop i się polenię trochę po włosku… niekoniecznie pod słońcem Toskanii :)

  4. Pamiętam, że kiedyś ta książka unudziła mnie do tego stopnia, że zdecydowałam się porzucić ją w połowie. A skora do porzucania raczej nieejestem ;)

    • Buksy,
      Wierzę :)
      Sama czytałam bardzo powoli, bo po kilka akapitów, czasem stron, na dzień. Nie skupiałam się na niej specjalnie prawdę mówiąc, podglądałam Mayes zaledwie. Ale wracałam bez bólu, choć początkowo miałam zamiar tylko „zaliczyć” i pozbyć się – akcja w ramach kolejnego zrywu do porządków w zbiorach ;)
      Nie będę bronić na siłę, bo zdaję sobie sprawę z ewidentnych braków tej prozy. Ale do mnie trafiła na swój sposób, więc nie będę też jej tutaj obrzucać błotem. Niech sobie będzie w moim życiorysie niczym przelotny wakacyjny romans ;)

  5. Mam mieszane uczucia, bo jedni się nią zachwycają a inni nie mają litości. I tym sposobem w kółko odkładam przeczytanie jej na później.

    • Bookfa,
      Mieszane uczucia to dobry punkt wyjścia – najgorsze są wielkie oczekiwania.
      Myślę, że spróbować nie zaszkodzi. Najwyżej szybko rzucisz w kąt i wysmarujesz stosowną notkę pani Mayes ;)

    • Buksy,
      Rozumiem, że poddałaś się na technicznych szczegółach remontu i przywracania obejścia do użytku? :) Również dziwiłam się początkowo tej drobiazgowej litanii wyliczeń gwoździ, pracowników, kamieni i jaszczurek. Ale w ostatecznym wspomnieniu książki pozostały stare rzymskie drogi, cyprysy, piazza i mnóstwo inspiracji do kuchennych eksperymentów. Magia wybiórczej pamięci ;)

  6. dokładnie tak, jesteś jasnowidzem;). Pamiętam szczegółowy opis powstawania jakiegoś murku, tragedia po prostu jakie to było przeraźliwie jałowe intelektualnie, moralnie i emocjonalnie ;).

    • Nie uchwyciłaś zatem skromnych nadziei Mayes, że niczym Etruskowie pozostawia po sobie trwały ślad na tym magicznym skrawku ziemi obiecanej – murek, to brzmi dumnie ;)
      A nie zaskoczyło Cię w pierwszej kolejności, jak ta książka ma mało wspólnego z filmem? Skąd ten cały dramatyzm rozwodu, odradzanie się, białe sukienki i skutery? Bo dla mnie szok był chyba na tyle duży, że nic później nie było w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. Narzekanie na niezgodność ekranizacji z literackim pierwowzorem nabrało po tym doświadczeniu zupełnie innego wymiaru. Ingerencja w postaci, wątki czy zakończenie od teraz będzie już tylko kosmetyką w moim odczuciu :)

      • zdziwiło mnie owszem, choć z dwojga złego wole chyba film, tam przynajmniej się coś dzieje, jakąś płeć ta historia ma. A książka ni to chit lit ni to poradnik murarza ni to zbiór przepisów kulinarnych. Kompletna nijakość jednym słowem ;)

        • Poradnik murarza ;))
          Co Ciebie uwierało, na mnie leżało jak ulał: mogłam odejść w każdej chwili i wrócić nawet po dłuższej przerwie. Nic się nie działo, nic nie musiałam pamiętać. Nic ode mnie nie chciała ta książka po prostu – więcej takich bezinteresownych spotkań w życiu bym prosiła :)

  7. Bardzo jestem na tak dla tej książki – ba! Mam nawet na jej podobne swoje własne określenie – notatniki ze słodkiej emigracji. Są to opowieści, które mnie rozkosznie rozleniwiają, wprowadzając w dobry nastrój dzięki wpuszczeniu do przyjemnej rzeczywistości, gdzie ważne jest jedzenie, małe przyjemności i obserwacja świata przez różowe okulary. Bardzo sobie chwalę z tej kategorii Petera Mayle, który zamieszkał w Prowansji i prowadzi intrygujące obserwacje życia południowo-francuskiej wsi – choć oczywiście tej z jego pierwszych książek też chyba już nie ma :)

    Gdybyś była ciekawa mojego punktu widzenia – zapraszam do przeczytania: http://freesoul1705scrapbook.wordpress.com/2012/07/07/notatniki-ze-slodkiej-emigracji-o-wspomnieniach-z-zycia-na-poludniu-europy/

    • Aniu,
      Napisałaś u siebie wszystko, o czym powinno się wspomnieć w przypadku tej książki. U mnie tylko chaos :)

      Mayle gdzieś leżakuje na mojej półce, podobnie jak Julia Child, Ferenc Mate i zaraz do nich dołączy Dario Castagno. Dam im szansę, ale może dopiero przy okazji innego letniego relaksu. Zaraz zacznie się jesienny sezon kryminałów, jak znam siebie ;)

      • O to widzę, że masz podobnie jak ja – książki dobierasz do pory roku za oknem :) Ten sezon kończę Dariem Castagno i bardzo go polecam na przyszłość ;)

        • Na kryminały zawsze jest sezon ;) A dokładnie to nachodzi mnie na nie ochota przy okazji kolejnych zmian pór roku, czyli minimum cztery razy do roku – są idealne na przejściowe okresy jak mniemam.

          Castagno już stoi na półce. Teraz tylko musi odczekać swoje w kolejce :)

Dodaj odpowiedź do cyrysia Anuluj pisanie odpowiedzi