Sarah Waters KTOŚ WE MNIE

Buszując po brytyjskim podwórku literackim nie sposób nie natrafić w końcu na nazwisko powieściopisarki niezwykle popularnej zarówno wśród czytelników, jak i przychylnie odbieranej przez krytykę. Sarah Waters, bo o niej mowa, swoją przygodę z pisarstwem poprzedziła dyplomami z dziedziny literatury, by następnie akademicką wiedzę z zakresu powieści wiktoriańskiej i tematyki homoseksualnej przekuć w wielki sukces wydawniczy: „Muskając aksamit” oraz „Niebanalna więź” również w Polsce zapewniły autorce oddanych wielbicieli. Z kolei powieść „Ktoś we mnie”, wydana w 2009 roku i ostatnia jak do tej pory w dorobku Waters, zapewniła Brytyjce nominację do Nagrody Bookera. Referencje pisarki zatem znakomite – sama książka już jakby mniej.

 

Znawczyni powieści wiktoriańskiej tym razem nie skorzystała ze sprawdzonych wcześniej patentów na przebój retro, ale cofnęła się zaledwie o pół wieku, umieszczając fabułę powieści „Ktoś we mnie” w powojennej Anglii. Czasy reglamentowania wszelkich możliwych towarów, niestabilność finansowa wielkich posiadaczy ziemskich oraz schyłek epoki podziałów klasowych okazały się obiecującym materiałem do wykreowania współczesnej powieści z dreszczykiem. Popadająca w ruinę rezydencja, w której chłodnych i mrocznych murach o resztki rodowej chwały walczy rodzina Ayresów, stanowi scenerię malowniczą i pobudzającą wyobraźnię. Pierwszoosobowa narracja jednego z uczestników tajemniczych zdarzeń potęguje zaangażowanie w rozwój akcji. Nietuzinkowi mieszkańcy Hundreds Hill skutecznie ubarwiają fabułę swoimi poczynaniami i dziwactwami. Dla dopełnienia konwencji znajdzie się nawet proste dziewczę z ludu, służąca, która w swojej niewinności czuje otaczające dom zło niemal przez skórę. Całość dopracowana w szczegółach (i zarazem powierzchowna w owej pogoni za detalem), napięcie umiejętnie stopniowane (niemal z laboratoryjną dokładnością), konstrukcja bez zarzutu (ale i bez finezji). Męcząca poprawność w kuszących tonacjach.

Dla oddania sprawiedliwości dziejowej przyznać należy, iż powieść „Ktoś we mnie” czyta się zupełnie przyjemnie, i to pomimo dość przewidywalnej fabuły (w czym niemała zasługa polskich „ulepszeń” przy tłumaczeniu samego tytułu książki). Jednak po tak rekomendowanej autorce oczekiwałam więcej niż lekkiej rozrywki z wyświechtanym motywem starego domostwa w roli głównej. Sarah Waters proponuje zaledwie stylowe angielskie czytadło z dreszczykiem, ale życiem swoich czytelników,  a tym bardziej historią literatury, prozą w podobnym wydaniu z pewnością nie wstrząśnie.

 _____________________________________________________________________________

Sarah Waters, Ktoś we mnie, Prószyński i S-ka, 2009

19 thoughts on “Sarah Waters KTOŚ WE MNIE

  1. Nie przepadam za tą panią, bo jest właśnie taka jak mówisz, dopracowana ale bez polotu.Tej książki nawet nie próbowałam czytać, bo nigdzie jeszcze nie znalazłam przychylnej opinii na jej temat.

    • Buksy,
      We mnie jeszcze tli się nadzieja, że może zabrałam się do prozy Waters od złej strony. Będę trwała w tej optymistycznej fantazji dopóki nie doczytam ostatniej z posiadanych książek jej autorstwa ;) Udało mi się skompletować aż cztery tytuły, więc do czterech razy sztuka ;P

  2. Bardzo mi się podobała „Złodziejka” Waters – nie jest to arcydzieło, ale w swoim gatunku plasuje się wysoko. Natomiast o „Ktoś we mnie” słyszałam same negatywne opinie, nawet od wielbicielki pisarki.

    • Lilybeth,
      Tylko skąd w takim razie ta nominacja do Bookera? Bo przyznam się, że w moim odczuciu to niemałe wyróżnienie dla książki na rynku tak bogatym w wybitnych pisarzy jak brytyjski :)

      Na „Złodziejkę” przyjdzie pora, ponieważ czeka już na półce. I chyba zebrała najwięcej pozytywnych opinii ze wszystkich książek Waters. Może i mi dogodzi ;)

        • Ja widać usilnie pielęgnuję złudzenia ;) Choć niedawno „Mistrz” Toibina mnie zniechęcił do Bookerowych nominacji. Może zbyt łatwo polegam na prestiżu jakichkolwiek nagród, choć od tego przecież są, prawda?

  3. kiedyś zabrałam się za „night watch” tej pani, ale przyznam, że i mnie ‚nie przekonała’ – ani styl jakoś specjanie ciekawy, ani fabuła za bardzo wciągająca. a z Bookerem ostatnio jestem bardzo ostrożna. nagroda ta, zamiast być wyznacznikiem jakości, stała się dla mnie znakiem ostrzegawczym, bo do czego bym nie podeszła z listy Bookera z ostatnich lat to rozczarowało. kusi mnie jedynie Hilary Mantel.

    • Patrycja,
      U mnie skłonności do gloryfikowania brytyjskiej literatury przekładają się również na prestiż ichnich nagród jak sądzę :) Może zresztą z Bookerem nie jest tak źle, skoro jednak Waters nie dotarła do finału?
      A którzy autorzy nagrodzeni okazali się dla Ciebie rozczarowaniem? Będę wobec nich ostrożniejsza na przyszłość :)

      • ach, to wszystko też chyba kewstia tego, co kto lubi, ale Booker mnie nawet rozczarowywuje jeśli chodzi o książki pisarzy, których cenię. nie uważam na przykład książki „morze, morze” iris murdoch ze jej najlepszą, tak samo blado wypada „blind assasin” atwood, na tle jej innych książek.
        najbardziej jednak rozczarowała mnie Kiran Desai – nie trafia do mnie postkolonialna literatura, wydaje mi się ona jakąś walką z poczuciem winy brytyjczyków ;) z tego też względu the god of small things też nie powaliło mnie na kolana, chociaż moi angielscy znajomi uważają tę książkę za znakomitą! ann enright też okazała się dla mnie rozczarowaniem, ale to bardziej chyba ze względu na tematykę, bo jej felietony w guardianie bardzo lubię (są dostępne on-line, polecam).
        ale to są tylko moje subiektywne opinie, poza tym większości z nagrodzonych autorów jednak nie czytałam :) albo nie dokończyłam…

    • Małgosiu,
      Ile czytelników, tyle opinii :)
      Zaskakująco za to, nawet dla mnie samej, wypadła na tle tej powieści książka Kate Morton „Dom w Riverton”. Również swego rodzaju „składak” zbudowany ze sprawdzonych elementów, ale ożył w mojej głowie.

  4. Ja lubię tę autorkę, ale „Ktoś we mnie” podobało mi się zdecydowanie najmniej. Za to „Złodziejka” jest świetna – żadna to wielka literatura, ale dobra książka z pewnością. Dobrze czytało mi się także „Night watch” oraz „Muskając aksamit”.

    • Padmo,
      Właśnie „Złodziejkę” planuję na następny raz z Waters. Ma najwyższe oceny wśród polskich czytelników, więc może i na mnie podziała magia starego Londynu w tym wydaniu :)

    • Zaczytana-w-chmurach,
      Oczekiwania mogą mocno wypaczyć odbiór książki. Niestety trudno mieć niskie, gdy sięga się po tytuł zachwalany i polecany ;) Po inne się z zasady nie sięga…

  5. Parę tygodni temu przeczytałam „Niebanalną więź”. Ponieważ w moim filologiczno-feministyczno-genderowo-queerowym środowisku Waters jest otoczona kultem, spodziewałam się, że zwali mnie z nóg. A tymczasem nie – choć uważam, że to niezła książka.
    Mam wrażenie – na podstawie tej jednej lektury – że Waters jest typową przedstawicielką „literaturoznawczyń/-ców robiących literaturę”; takich, które doskonale znają teorię pisania, ale z praktyką bywa u nich różnie (stąd wrażenie cyzelowania bez iskry). Widać to wyraźnie właśnie u Waters: świetnie wie, jak powinno się pisać „wiktoriańską powieść lesbijską” (co zauważyć można w tych dopieszczonych szczegółach- np. w porównaniach), a my – inne literaturoznawczynie – świetnie wiemy, jak ją czytać. Natomiast odpłynąć ta książka na pewno nie pozwala. Szkoda, że „Ktoś we mnie” to – jak piszesz – prawdopodobnie kolejna taka książka.

    • Ew.,
      Tak, to książka bardzo poprawna, ładnie skonstruowana, dopracowana językowo, ale zabrakło w niej życia. Tylko charyzma pisarza potrafi przekuć kolejny schemat w niezapomniane przeżycie.Tak sądzę :)

  6. Miałam na szczęście zupełnie inne odczucia :) Czytałam A Little Stranger w oryginale i co prawda byłam troszkę zawiedziona brakiem lesbijek i nie do końca podobało mi się zakończenie, ale powieść jest przede wszystkim gotycka i broni się klimatem, tworzonym przez piękny język powieści. Obawiam się, że tłumaczenie może tutaj być winne słabszych polskich recenzji – próbowałam kiedyś czytać „Niebanalną więź” i rzuciłam książkę po dwóch rozdziałach, a potem na zajęcia kazano mi przeczytać rozdział po angielsku i przeczytałam ten rozdział a potem całą resztę i kupiłam egzemplarz, bo było zarówno wciągające jak diabli jak i pięknie, literacko, przejmująco napisane.

    Nie uważam, by Waters była za każdym razem równa i myślę, że A Little Stranger może się mniej podobać, ale „Nocną Straż” / „A Night Watch” uważam za powieść znakomitą (świetnie skonstruowaną, świetnie napisaną, o bohaterach, którzy żyją na stronach i o których trudno zapomnieć), „Złodziejka” / „Fingersmith” jest świetnym literackim czytadłem o mniejszych literackich pretensjach ale za to – bardziej rozrywkowym i bardzo seksownym. „Niebanalna więź” / „Affinity” jest na pewno takim samoświadomym dziełem literaturoznawczyni, ale cała neovictoriana tak ma, a Affinity mnie może nie zaskoczyła (sporo jednak zgadłam) ale kupiła nastrojem.

    Niżej oceniam „Muskając aksamit”, bo to taka trochę pikarejska i przerysowana powieść, a ja nie lubię tych antypatycznych bohaterów powieści pikarejskich, którzy przez własne błędy krzywdzą swoje otoczenie zanim nauczą się dojrzałości. Przeszkadzało mi to w Tomie Jonesie i Davidzie Copperfieldzie i tu też. Ale i „Złodziejkę” i „Nocną straż” polecam – chociaż o tłumaczeniu nie mogę się wypowiedzieć, bo nie czytałam.

    • Leseparatist,
      Mam w zbiorach domowych wszystkie trzy tytuły, oprócz „Nocnej straży” :) I zapewne te posiadane powieści Waters przeczytam. Na oryginale mogłabym albo polec, albo się nie poznać, więc daruję sobie tak ambitny projekt. Chyba że któraś ze wspomnianych powieści mną choć trochę potrząśnie – wtedy mogę na kindlu próbnie Night Watch nadgryź po angielsku. W każdym razie nie zapomnę o Twoich rekomendacjach.
      Zwłaszcza, że spodziewałam się po Złodziejce najwięcej – wydaje mi się, że była u nas najbardziej zachwalana. Może zresztą właśnie dlatego, że lekka, miła i zrozumiała dla każdego :)

Dodaj komentarz