F. Scott Fitzgerald PIĘKNI I PRZEKLĘCI

F. Scott Fitzgerald zdaje się nie należeć do grona szczególnie hołubionych w naszym kraju literatów. Znajomość jego prozy zazwyczaj ogranicza się do lektury owianego nimbem sławy „Wielkiego Gatsby’ego” – i często wieńczy ten akt poznania konsternacja zachwytem krytyki – oraz, w znacznie mniejszym stopniu, powieści „Czuła jest noc”, po którą sięgają żądni poznania przebrzmiałych skandali zapaleńcy. Jest w tej polskiej nieczułości na prozatorską klasykę początku XX wieku made in USA pewna konsekwencja, bowiem w podobnej do Fitzgeralda sytuacji znajdują się u nas również dorobki piśmiennicze dwójki współczesnych mu panów: Ernesta Hemingway’a i Williama Faulkner’a. Zjawisko to o tyle intrygujące, że dotyczy twórczości mocno osadzonej w malowniczym okresie międzywojnia (z przyległościami), pisanej z niemałym wyczuciem epoki i niekwestionowanym talentem. Wraz ze wznowieniem powieści „Piękni i przeklęci” F.S. Fitzgeralda nadarza się znakomita okazja, by przyjrzeć się wspomnianej literaturze z bliska i na fali mody na przedwojenny glamour – tak w szafach jak i wnętrzach – wpuścić na nasze salony autentycznego ducha epoki dekadencji, uchwyconego piórem tego wyjątkowego pisarza.

Anthony’ego Patcha i Glorii Gilbert próżno szukać w zestawieniach literackich romansów wszech czasów. A jednak to związek tej pary szczelnie wypełnia fabułę „Pięknych i przeklętych”. Oboje młodzi i urodziwi, świadomi swej pozycji, gotowi brać z życia, ile się da. Oboje przekonani, że świat leżący u ich stóp nie stanowi wygórowanego żądania z ich strony. Oboje zachłyśnięci powodzeniem i możliwościami. I oboje próżni, leniwi i egzaltowani. Fitzgerald stworzył niezwykłą parę, której nie sposób kibicować czy współczuć, a co dopiero polubić. Ale to właśnie te, odmalowane z pietyzmem i wirtuozerią, sylwetki dwójki zepsutych dzieci swoich czasów – epoki jazzu i dekadencji, ostentacyjnego przepychu i efektownej rozrzutności – stanowią o sile powieści. Prowokacyjni „Piękni i przeklęci” to bowiem potępienie amerykańskiego społeczeństwa. Jego zakłamania, pogardy dla pozamaterialnych wartości, hipokryzji i rozkładu moralnego. Historia Anthony’ego i Glorii jest przewrotnym wypaczeniem mitu american dream. Surowy i bezwzględny jest ten portret pokolenia, które wyzwolone z gorsetu dawnych pryncypiów i barier, a nie znajdując nowego celu, zatraca się w pogoni za egoistycznymi złudzeniami.

(…) chęć posiadania to najgorszy z oszustów, to jak promień słońca, co skacze tu i tam po całym pokoju. Czasem zatrzymuje się i pozłaca jakiś banalny przedmiot, a my, biedni głupcy, usiłujemy go schwycić – ale wtedy promień przenosi się na coś innego, więc choć chwytamy to, na czym przed chwilą się zatrzymał, tracimy to, o co nam chodziło…”*

F.S.Fitzgerald z sumiennością godną kronikarza pozwala zajrzeć za kulisy hulaszczego życia wyższych sfer Nowego Jorku w początkach XX wieku, a wie on doskonale o czym rozprawia, bowiem w kręgach towarzyskich jego osoba znana była wyśmienicie, jako że sam zbyt często okazji do zabawy nie przepuszczał. Jazzująca, roztańczona w rytmie ragtime, spragniona coraz to nowych rozrywek Ameryka wschodniego wybrzeża, gdzie wielopokoleniowe fortuny i nazwiska konsumuje się z gestem, gdzie leniwe lunche i uroki srebrnego ekranu wypełniają pustkę dnia, a sezonowe osobistości i twarze lansuje się w kabaretach i nocnych klubach. Snobistyczna, nienasycona i znudzona. Fitzgerald z finezją i prawdziwym mistrzostwem oddaje wszelkie niuanse i detale tego świata. Niepostrzeżenie jego słowa – odpowiednio doprawione liryzmem i ironią – przemieniają się w tchnącą życiem i pełną rozmachu scenografię dla gorzkiej historii degeneracji, autodestrukcji i upadku.

Młodzieńcza opowieść świeżo upieczonego małżonka, jakim był w chwili premiery „Pięknych i przeklętych” w roku 1922 F. Scott Fitzgerald, o zmarnowanym życiu i burzliwych dziejach związku przesiąkniętego zatrutymi oparami alkoholu i złudzeń, z nowojorską socjetą w tle, okazuje się wciąż aktualna i poruszająca. Świat się zmienia, ale nie ludzie. A w pogoni za pozorami szczęścia wciąż przecież łatwo zapominamy, że „zwycięzca staje się niewolnikiem swych łupów”.*

*F. Scott Fitzgerald, Piękni i przeklęci, Wydawnictwo Literackie, 2011

 ***

Książka trafiła do mnie dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego

33 thoughts on “F. Scott Fitzgerald PIĘKNI I PRZEKLĘCI

  1. No proszę, publika chciała Fitzgeralda, publika ma Fitzgeralda:) Pięknie to napisałaś, ale ja dalej nie wiem, czy mam ochotę na czytanie o próżnych i zepsutych dekadentach:P Najbardziej przekonuje mnie ten ragtime:) Ale Gatsby’ego odkurzę, choćby z czytelniczego obowiązku i żeby wiedzieć, że to aby na pewno nie to, co zacofani lubią najbardziej:D

    • Zacofany w lekturze,
      Pisząc notkę nie raz żałowałam, iż tak pochopnie wystawiłam się na zachcianki innych. Ale to tak jest, że jak się człowiek dobrych rzeczy naczyta, to własne grafomaństwo staje mu potem kołkiem w gardle ;)

      A może zamiast pastwić się nad Gatsby’m spróbujesz czegoś innego? Inne teksty są nadal wyśmienite, a w pełniejszym kształcie jego twórczość nabiera coraz lepszego smaku. Wydano też u nas sporo jego opowiadań.

  2. Gatsby’iego polecam, natomiast tych przekletych za bardzo nie pamietam, choc pewnie czytalam. Fitzgerald to jeden z tych autorów co bezbłędnie dowodzi że dekadencja i destrukcja swietnie sie sprawdza w czytaniu, a słabo w zyciu ;)

  3. @Maiooffka: ja bym raczej trzymał się starej zasady, że nie to świetne, co świetne, ale co się komu podoba:P Caldwell tak, Faulkner nie, Margaret Mitchell tak, Hemingway nie (chyba że coś się zmieni:P), Twain tak, Fitzgerald ? (hmm…):P Z Francuzami i Brytyjczykami mam tak samo, więc nie udowodnisz na moim przykładzie, że zacofani lubiący literaturę francuską krzywią się na amerykańską:D

    • Ja tu jednak widzę pewną prawidłowość. Ale bez obaw, o małym powodzeniu prozy Hemingwaya i Fitzgeralda świadczyło wiele głosów z różnych stron, zatem i teraz będę się bacznie przyglądać „masom” podejrzanie lubiącym francuskie klimaty ;P

  4. Rozumiem, że polecasz? Ja sparzyłam się strasznie na „Wielkim Gatsbym”. Zdecydowanie mogłabym żyć bez przeczytania tej książki, ale dzięki niej zrozumiałam, że łatka „wielka klasyka” nie zawsze jest gwarancją duchowej uczty. Jedyne co mnie urzekło to letnio-duszna jazzowa atmosfera…

    Pozdrawiam

    • Inez,
      Polecam jak najbardziej. Ale też uprzedzam, że „Wielki Gatsby” to dla mnie jednak wspaniała uczta literacka i duchowa :) Warto jednak dać autorowi szansę – nie zawsze najgłośniejsze dzieła są tym, czego szukamy.

  5. „Wielkiego Gatsbiego” i „Czuła jest noc” czytałam baaaaardzo dawno temu. Ponieważ niewiele pamiętam mniemam, że ich lektura nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia. Niedawno postanowiłam odnowić starą znajomość z niektórymi książkami, także z powieściami Fitzgeralda. Sama jestem ciekawa jakie będę miała wrażenia. Po Waszej dyskusji nabrałam też ochoty na ponowne spotkanie z prozą Hemingway’a. A także na pierwsze spotkanie z Faulknerem. Muszę wszystko sprawdzić na „własnej skórze”. Co polecacie Faulkner’a, od czego dobrze zacząć z nim znajomość?

    • Balbina64,
      Z Faulknerem to ja sama pomocy potrzebuję ;)
      Pocieszające jednak, że wracasz do tych pisarzy. Może na innym etapie życia odbierzesz ich zupełnie inaczej, prawda?

  6. Mam ochotę na Fitzgeralda. Tytułów w mojej bibliotece zatrzęsienie. „Wielkiego Gatsby’ego” sprzedawał ostatnio „sklep dla biednych”. „Gatsby’ego” nie kupiłam, ale trylogię Pearl Buck – tak. Pozdrawiam

  7. Nie to świetne, co świetne, a co się komu podoba- a to stwierdzenie jest świetne, bo mnie się bardzo podoba. Co do Fitzgeralda – Gatsby leży na półeczce i czeka na swoją kolej

    • Guciamal,
      Serdecznie witam :)
      Wszyscy się tego Gatsby’ego łapią desperacko, a mi się wydaje, że dobrze zacząć znajomość z Fitzgeraldem z innej strony.

  8. Bardzo lubie FSF, ale jakos nie siegalam nigdy po jego wczesne (jak sama mowisz: mlodziencze) powiesci, bo maja na ogol kiepska prase i to nie tylko w PL – najwazniejszy chyba badacz jego tworczosci Michael J. Broccoli slabo je ocenia i to pewnie on mnie do nich zniechecil. Bardzo lubie za to „Gastby’ego”, „Czula jes noc” i opowiadania Fitzgeralda, rowniez te wczesne. O nieudanych zwiazkach malzenskich mowia na przyklad (akurat bardzo udane ;)): „What a Handsome Pair !”, „Swimmers” i „Head and Shoulders.” Polecam!

    • Katasia_k,
      W Polsce i późniejsze teksty Fitzgeralda nie zyskują zbyt wielu fanów. Zatem to nie kwestia okresu twórczego jest tutaj odpowiedzialna za poczytność jego prozy. Tak sądzę.
      Nie miałam okazji czytać tekstów profesjonalnych o pisarstwie autora, ale ciekawi mnie, czy jego wcześniejsze prace oceniane są jako słabe a priori, czy w zestawieniu z późniejszymi osiągnięciami? Z tego co kojarzę „Piękni i przeklęci” są jedną z lektur szkolnych w USA (liceum), więc tak całkiem sponiewierany ten tekst tam nie jest ;)

      Opowiadania autora leżą u mnie nietknięte jeszcze. Ale myślę, że znajdę coś ciekawego w dwóch posiadanych tomach. Za krótkie formy jednak zawsze trudniej mi się zabrać. A i czytanie hurtem nie daje zbyt wiele radości. Ale poszukam wskazanych przez Ciebie tytułów – możliwe, że są przetłumaczone.

  9. Wczytalam sie w komentarze i mam jeszcze jedna uwage o amerykanofobach i frankofilach – wydaje mi sie, ze FSF to najbardziej „francuski” z amerykanskich pisarzy, jego delikatna (zawsze mam ochote powiedziec: lsniaca albo migotliwa) proza przypomina bardziej tworczosc francuskich modernistow (na przyklad Prousta) niz toporne zdania Hemingwaya.
    Wyglada na to, ze jestem wyjatkiem potwierdzajacym regule, ale bez wahania podpisuje sie jako frankofilka-fanka Fitzgeralda :)

    Zaskakujaca informacja o tym, ze „The Beautiful and the Damned” sa lektura, naprawde odnosze wrazenie, ze to jego najgorzej oceniana ksiazka (slabiej nawet niz debiutancka „Po tamtej stronie raju.” )

    • Toporny Hemingway?! Szorstki, konkretny – tak, ale nie toporny. Co to, to nie! :)

      Trudno mi porównywać Fitzgeralda z Proustem, którego nigdy nie przeczytałam zbyt wiele. Zgadzam się, że styl Fitzgeralda jest dość wysublimowany, nawet poetycki czasami, ale jednak w sposobie opowiadania historii jest bardzo amerykański: pragmatyczny, konkretny, przyziemny.

      Z ocenami specjalistów się nie spieram – pewnie wiedzą, o czym mówią/piszą – a jedynie własnymi wrażeniami z lektury się tutaj dzielę i narzekać nie mogę, jeśli mam być uczciwa. Najsłabszy tekst w dorobku takiego pisarza to jednak nadal literatura piękna. A tło opowieści świetnie uzupełnia zwięzłego w tej kwestii Gatsby’ego.

      A czytałaś może „Po tamtej stronie raju”? Bo mnie teraz bardzo ciekawi debiut pisarza, z którego sukcesu trochę sobie pokpiwał w „Pięknych i przeklętych” :)

      • Nie, wlasnie w ogole nie znam tych dwoch jego wczesnych powiesci (BTW zauwazylam, ze zrobilam glupi blad w tytule, to po TEJ stronie raju, nie po tamtej ;)), bo zawsze jakos zniechecaly mnie te negatywne opinie (nawet sam Fitzgerald na nie wyrzekal ;)).

        Z drugiej strony, skoro polecasz „Pieknych…” , pewnie jednak po nich siegne. I po nich, i po debiut.

        A juz najbardziej chcialabym przeczytac jego ostatnia niedkonczona powiesc o Hollywood – „The Last Tycoon”

        • A ja beztrosko ten błąd powieliłam :)
          Może dowiem się więcej o samym autorze i jego stosunku do własnej pracy czytając jego listy do córki – bodajże gdzieś sobie je upchnęłam na półce. Ale chyba każdy autor wraz z wiekiem jest coraz bardziej krytyczny w stosunku do swoich wczesnych tekstów. Megalomania dotyka raczej słabszych w tym fachu ;)

          „Ostatni z wielkich” był dla mnie przełomem w odbiorze prozy Fitzgeralda. Jest w tej powieści niezwykle precyzyjny i sugestywny, choć już nie tak liryczny. No i dotyczy ona Hollywood, więc całkowita zmiana scenerii następuje :)

Dodaj komentarz