Agnieszka Lingas-Łoniewska BEZ PRZEBACZENIA

„Cholera… Tak bardzo chciał poczuć smak jej cudownych ust, od których nigdy nie mógł oderwać wzroku, wyobrażając sobie różne rzeczy. […] Czuła jego cudowny zapach, słyszała jak mocno i równo bije jego serce i jedyne, o czym teraz marzyła, to to, aby ją pocałował; aby zmiażdżył jej wargi swoimi; aby naparł na nią całym swoim twardym ciałem; aby ją dotknął swoimi dużymi dłońmi. Tego chciała, tutaj i teraz, w tym momencie. To było tak silne pragnienie, że zagryzła wargi niemal do krwi, by nie zrobić czegoś głupiego. Przecież… gdyby on tego chciał, to by to zrobił. Chyba tak zachowują się faceci?[…] Zagryzła wargi i patrzyła na niego, a on wiedział, że zaraz straci nad sobą panowanie; że tak bardzo jej pragnie, nie tylko jej cudownych ust; chce jej całej, chce ją poczuć, smakować, dotykać, całą, wszędzie.”*

Swoją książką Agnieszka Lingas-Łoniewska przeniosła mnie w czasy dawno minione, gdy z wypiekami na twarzy i koniecznie ukradkiem podczytywało się różowe lektury „dla pań”, smakując skrycie – jak na owoc zakazany przystało – kompletnie niezrozumiałe porcje miłosnych uniesień, podczas gdy dozwoloną alternatywę stanowiły mdłe w tym zestawieniu czytanki z elementarza. Wówczas jednak każdy szanujący się harlequin był wyraźnie namaszczony charakterystyczną „estetyką” okładki i czytelnik z miejsca wiedział na jakie wyzwanie się porywa. Dziś na nikogo już liczyć nie można, skoro nawet wydawniczy savoir-vivre poszedł w zapomnienie i jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Wystarczy jednak tych zażaleń czy też usprawiedliwień. Stało się – przeczytałam telenowelę młodzieżowo-erotyczną. Ciężko mi bowiem tekst „Bez przebaczenia” nazwać powieścią. Szalony sen niespełnionej nastolatki przechodzącej wyjątkowo trudny detoks po odstawieniu argentyńskiego serialu jest bliższy definicji czy też diagnozy tego przypadku.

 

„Paulina nadal siedziała w swoim pokoju i z uśmiechem wpatrywała się w telefon. O rany! Już mu nic nie odpisze. Ale on był… niegrzeczny. I taki… zabawny! I cholernie przystojny. Tak, zdecydowanie cholernie męski i przystojny. O Boże, co ona zrobiła? Umawiała się z zupełnie nieznanym facetem. A może to jakiś zboczeniec? Albo idiota? Dopiero co go poznała i już się umawia? A gdzie zdrowy rozsądek? A gdzie dbałość o własne bezpieczeństwo? Pieprzyć bezpieczeństwo! „*

O tym, że w książce Lingas-Łoniewskiej mamy do czynienia z miłością wielką, jedyną i najprawdziwszą nikogo przekonywać nie trzeba. A jednak autorka nie liczy w tym względzie na wątpliwą domyślność swoich czytelników i niezwykle hojnie okrasza cały tekst wielokropkami i wykrzyknikami, które to potęgować mają siłę uczuć tragających bohaterami, głębię ich przemyśleń i złożoność ich osobowości. Problemy się… piętrzą! Los igra sobie z kochankami… nieznośnie! Ludzie wokół nic… nie rozumieją! Ale niech żywi nie tracą… nadziei. Finałowego triumfu dobra nad złem nie powstydziliby się nawet twórcy Mody na sukces.

„Jesteśmy związani sobą nawzajem, swoimi uczuciami, swoimi pragnieniami, swoimi marzeniami, swoimi myślami, swoim losem i przeznaczeniem, przeszłością i przyszłością i tym, co musieliśmy sobie wybaczyć, żeby normalnie żyć. A teraz… może być tylko lepiej. *

Powieść dla kucharek czy erotyk dla grzecznych panienek? Jedno jest pewne: książka Agnieszki Lingas-Łoniewskiej „Bez przebaczenia” prezentuje sobą poziom na tyle wątpliwy, że pozostaje uzbroić się w humor z teflonu i brnąć w ten kabaret z uśmiechem. Choć łatwo nie jest. Pełne egzaltacji wyznania bohaterów, drewniane dialogi papierowych postaci, piętrzące się nieubłaganie przeszkody i intrygi na drodze do idealnego szczęścia, minimalny realizm przy maksymalnym infantylizmie. Banał w wydaniu nieznośnym (na trzeźwo). Dodatkowo liczne błędy językowe, którymi gęsto usiany jest tekst, mogą przyprawić o uporczywą migrenę niejednego purystę językowego, gotowego zmierzyć się z polską literaturą w tym właśnie wydaniu.

Nikt jednak nie gwarantował, że powrót do przeszłości będzie bezinwazyjny – odrobina samozaparcia i znów ma się siedem lat, w dłoni książkę z innej bajki, a myśli krążą wokół poczciwego elementarza bez błędów.

_______________________________________________________________________________

Agnieszka Lingas-Łoniewska, Bez przebaczenia, Novae Res, 2010

* wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki

38 thoughts on “Agnieszka Lingas-Łoniewska BEZ PRZEBACZENIA

  1. „Szalony sen niespełnionej nastolatki przechodzącej wyjątkowo trudny detoks po odstawieniu argentyńskiego serialu” – no to pojechałaś, uwielbiam Twoje wrażenia w formie skondensowanej:) Oprócz poczucia humoru z teflonu uzbrój się w zbroję z tytanu, gdyż autorka „Bez przebaczenia” ma liczne grono wielbicielek, które nie wybaczają:PP

    • Zacofany w lekturze,
      To wielbicielkom zawdzięczam istny szok czytelniczy – miało być lekko i miło, a brakowało tylko Lucesity i la vida loca! :)
      A wniosek jest taki, że wielu osobom brak jednak rasowych harlequinów, gdzie torsy męskie to chińskie mury, a dreszcze rozkoszy rozchodzą się non stop od prawa do lewa i w górę i w dół. I nic mi do tego oczywiście, tylko wypadałoby nazywać rzeczy po imieniu i uprzedzać innych łatwowiernych, a podatnych na sugestie ;P

      • Żaden szanujący się autor nie przyzna , że stworzył harlekina. Zawsze to będzie głęboka powieść o miłości z elementami obyczajowymi i drobiazgowo zarysowanym tłem historycznym, czy jakoś tak:P Usłyszałem kiedyś od wydawcy serii dzieł zwanych romansami historycznymi, że są to po prostu erotyki w kostiumowym sztafażu, ale żadna biblioteka dla swoich emerytek nie kupi nic z serii „Erotyka historyczna”, więc trzeba się jakoś ratować. Jako romans szło jak woda:D

        • Zła sława przylgnęła u nas do harlequinów, masz rację. Ale poza Polską funkcjonują przecież bardzo dobrze autorki wydające po 5 tytułów (a może i więcej?) rocznie z tego gatunku – namiętna para na okładce, zamaszysta czcionka, kawałek ogórdka i wio na półki księgarskie ;) I każdy wie, z czym ma do czynienia. Lubi albo omija.
          Z hasłem „erotyka” zdecydowanie nie trafi się do celu, tu się zgodzę, ale u nas w biblioteczce z różą (seria Prószyńskiego dawno temu) wydawano obyczajówki Austen i Mantel (tej od Bookera) i to jest istne poplątanie z pomieszaniem! Właśnie w takiej serii z kwiatkiem, z wazonikiem, za parawanikiem, z miłością na ustach, wichrami uczuć itd widziałabym tego typu literaturę.
          Ale wydawnictwa swoją drogą, a na blogach nikt nie ostrzegał, a książka miała swoje pięć minut chwały. I autorka wciąż funcjonuje jako polskie odkrycie obyczajowe! A krzywdę sobie w ten sposób robi trafiając w niedopowiednie ręce – jak moje :)

          • Ja tam Barbarze Cartland nie żałuję, ale faktycznie od razu wiadomo, co to jest i nikt się za to nie złapie przypadkiem. WAB teraz próbuje wydawać erotykę w serii jawnie erotycznej, nie maskowanej różami i romansami, ciekawe jak im idzie. Twoje ręce natomiast obeszły się z autorką Bez przebaczenia nader łagodnie w porównaniu ze scenami jakie rozgrywały się na Bnetce czas jakiś temu:P

            • Nazwisko pani Barbary widzę nikomu nie jest obce – może pod klubowe czytanie sobie kiedyś zaserwujemy? Doroebk liczący 723 książki to pewnie jakiś pokaźny procent brytyjskiej lieratury XX wieku ;P

              Nawet WAB nie zaryzykował z erotyką w tytule – to Zmysłowa Seria :) Choć grafika okładek nie powinna zmylić żadnej amatorki romansów.

              Zatem głosy krytyczne odnośnie tej książki już padły? Nie mącę idealnego obrazka? :) Poszukam sobie i poczytam, bo czułam się nieswojo najpierw czytając, a potem marudząc. W grupie (kupie?) raźniej :)

              • Przepraszam, że Ci rozbiłem złudzenia:)) Przeczytałem kiedyś ze trzy harlekiny, to już nie muszę Cartlandowej czytać, wolę Mniszkównę:)

                • To nie kwestia złudzeń – raczej uspokoiłeś mnie, że nie ja jedna dałam się wpuścić w te maliny ;)

                  Ale my z założenia trzymamy się brytyjskich pisarek – trzeba by Mniszkównę z kimś zestawić sprytnie :)

                  • Może by czas podejść rewolucyjnie i odpuścić Brytyjkom, dla Mniszkówny warto się poświęcić:))

                    • Nie czytałam Mniszkówny jeszcze. Na półce mam Gehennę – tytuł przewrotnie zachęca lub bardzo uczciwie przestrzega ;P

                      Klubowe podwórko pewnie jest trochę monotonne, ale z drugiej strony motywuje do odkładanych wiecznie lektur. Cztery nowe autorki poznałam – wszystkie polubiłam! Rzadkość u mnie, więc coś w tych Brytyjkach musi być :)

                    • Za chwilę mi tak zwęzi kolumnę, że będzie pisane w słupku:)) Gehenna to jest idealna Mniszkówna, żeby się ponabijać z jej stylu, bo kfiaty polskie są tam w obfitości rozsiane, aczkolwiek dziełło wielce jest dramatycznym:)

  2. A ja osobiście lubię twórczość Agnieszki Łoniewskiej i powyższą książkę także odebrałam bardzo pozytywnie. Owszem zawiera ona parę rażących niedociągnięć, ale jako całokształ mam o niej pochlebne zdanie, niemniej jednak szanuje twoje odczucia, gdyż przecież każdy z nas ma inny gust.
    Pozdrawiam serdecznie.

    • Cyrysia,
      Rażące niedociągnięcia to pewnie słowa klucz w tym przypadku ;)
      Ale ja nie walczę tutaj z tego typu literaturą. Była jest i będzie. Tyle że nie dla mnie. Świadoma tego nie sięgam po książki B. Cartland czy Nory Roberts, bo nie mam zamiaru boksować się ze światem. Ale tym razem nikt nie uprzedzał wyraźnie, że to podobna kategoria gatunkowa. Zatem wyrażam swoje zdanie i idę dalej :)

    • Iza,
      A narobiłam Ci niechcący apetytu? ;)
      Książka liczy sobie ponad 300 stron, więc przydaje się pełna butelka i wygodna pozycja. Umysłowy reset gwarantowany :)

        • Po rytualnym pastwieniu się autorka była bardzo oburzona, ale chyba przemyślała to i owo, bo z donosów wynika, że jej najnowsza książka dała się czytać w miarę bezboleśnie. Znaczy bolesna operacja na żywym organizmie miała sens.

          • Czytelnicy! Do klawiatur zatem! :) Wspólnymi siłami zrobimy to, czego redaktorzy w wydawnictwach nie potrafią ;)

            Iza,
            Ta książka nie ma nic wspólnego z kryminałem. Pojawia się w niej pewien element sugerujący początkowo, że tak może będzie, ale okazuje się to tylko pretekstem do gry wstępnej w postaci kursu samoobrony czyli szał ciał w miejscu publicznym :)

  3. Właśnie gdy zaczęłam czytać ten pierwszy umieszczony przez Ciebie cytat miałam nadzieję, że nie tylko ja tak go odbieram, ale że Ty również tak odebrałaś książkę, bo szczerze mówiąc mi zaleciało jakimś „Twilightem”:/ Masz całkowitą rację, wygląda to na jakąś telenowelę, a okładka sugeruje (przynajmniej mi) opowieść sensacyjną z wątkiem romansowym w tle… Nie czytałam i nie przeczytam i cieszę się, że w gąszczu pochlebnych recenzji znajduje się Twój głos rozsądku!:)

    • Paula,
      Za sensację może uchodzić w tej książce błyskawiczna inicjacja seksualna bohaterki i słabiutkie pojęcie o tego konsekwencjach w polskim wojsku :) Ale ze mnie widać żadna romantyczka.
      Autorka grono swoich fanów już ma, więc czymś udało jej się trafić w gusta czytelników, ale dla mnie ten zachwyt okazał się mylący. Uprzedzam więc innych :)

    • Elenoir,
      Nie żebym z góry wytypowała panią Lingas-Łoniewską pod pręgież, ale mam zamiar półki oczyścić z jednorazowych czytadeł, więc podbnych kwiatków mogę mieć więcej w najbliższych miesiącach – uzbierało się trochę ‚bestselerów’ dla jeleni :)
      I zawsze możesz skorzystać z doświadczenia bliźnich, wypożyczyć inny tytuł autorki i sobie trochę poużywać. Dla zdrowia tak ;P

  4. Zacofany w lekturze,
    Graficy tworząc ten szablon dyskusji musieli mieć mnóstwo zabawy ;)

    Od razu sie nabijać? Raczej chciałam podelektować się dzięki Mniszkównie swojską wrażliwością kobiecej natury. I może trochę pooddychać atmosferą NAJPRAWDZIWSZEJ miłości w opresjach :) W każdym razie jeśli naprawdę masz ochotę na wspólne jej czytanie, to podrzuć taki pomysł na forum – ja pójdę za decezją większości. A co mi tam :)

    • Książkozaur,
      Pozytywnych opinii o tej książce jest sporo – tego odmówić jej nie można. Tylko pamiętać trzeba, że blogowe mody na pisarzy bywają zwodnicze ;)

  5. Ja nie będę się wypowiadać zbyt intensywnie, bo komentarze tutaj są niesmaczne i ogólnie nie chodzi mi o recenzję tylko o sposób w jaki wyrażacie się Państwo o książkach, twórczości i tym podobnych. Ograniczę się tylko do cytatu Tadeusza Boya-Żeleńskiego:
    Krytyk i eunuch z jednej są parafii
    Obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi.

    • Madlen,
      Nie jestem pewna czy przytyk do krytyków zamiast argumentacji w sprawie tekstu czy też samego sprawcy zamieszania – książki – jest tutaj bardziej na miejscu. Powiedzmy.
      I dodać uczciwie też należy, iż Boy jest świetnym zaprzeczeniem własnych słów: potrafił i ostro krytykować i błyskotliwie tworzyć. Może stąd też wynikał ten żartobliwy dystans do pewnych spraw, co się chwali i w dzisiejszym świecie :)

Dodaj komentarz